Razowiec, (2001/2002) - sztuka w dwóch aktach ("Świat
według Józefa" - 2001 i
"Lepiej nic już nie tłumacz ..." - 2002. Dwie jednoaktówki
połączone ze sobą chlebem i ciałem).
Autor: Grzegorz Górski
Tytuł: Razowiec
Osoby:
Akt1:
Józef - piekarz
Adaś - jego pomocnik
Młoda kobieta
Niezbyt urodziwa baba
Urodziwa kobieta
Kobieta ubrana na biało
Akt2:
Edek - magister filologii czeskiej
Władek - jego przyjaciel, kawaler
Karolek - jego przyjaciel, doktor
Adaś - jego przyjaciel, SOK-ista
Policjantka - nie pijąca na służbie
Kobieta ubrana na biało - ta z pierwszego aktu
Akt 1 - Świat według Józefa
(Wnętrze małej, wiejskiej piekarni. Na środku stół, na
którym piekarz wyrabia ciasto, na tylnej ścianie półki z wypieczonym
chlebem, dwa krzesła, stolik, na nim butelki z piciem (piwo, woda),
zakurzona mąką książka. Pod stołem leży oprószona mąką harmonia. Po
prawej drzwiczki do pieca chlebowego. Obok drzwiczek, na ścianie wisi
niewielki obrazek. Po lewej drzwi wejściowe, małe okienko, lada -
oddzielająca miejsce, w którym będą pojawiać się klienci, od reszty
piekarni. Na podłodze kilka worków z mąką, oparte o ścianę po prawej
łopaty do wkładania i wyjmowania chleba z pieca, formy na chleb,
dzieże, różne pojemniki z ziołami, przyprawami.
Piekarz Józef - starszy mężczyzna, mało urodziwy (wręcz
brzydki), w białym podkoszulku, fartuchu, oprószony mąką. Opowiadający
anegdoty, czasem pikantne, rubaszny, śmiejący się często, przyjaciel
dla wszystkich
Pomocnik Adam - przystojny student psychologii, dorabiający
sobie pracą podczas wakacji, badający psychikę ludzi, zafascynowany
"mądrością i filozofią ludową", zamyślony, ciekawy życia, biorący
Józefa na poważnie. Także w białym podkoszulku, fartuchu, oprószony
mąką).
(Józef sapiąc wyrabia ciasto na stole, co raz
przedramieniem wyciera pot z czoła. Adaś stoi obok z dużą
łyżką/czerpakiem, na której ma mąkę)
Józef:
Podsyp jeszcze troszkę Adaś, ciasto jest ciut za rzadkie. (Adaś
podsypuje) Nie tyle na raz, powolutku, Adaś, powolutku; później
mąki nie odbierzesz.
Adaś:
W razie czego będzie można wody dolać ...
Józef: (zagniata)
Proszę, mówisz, że psychologię studiujesz, interesuje cię ludzka
psychika, funkcja mózgu. Przyjechałeś na wieś, żeby poznawać psychikę
ludzi tutaj żyjących, ludową mądrość, czy może filozofię ... I dobrze,
ale na wyrabianiu chleba się nie znasz. Widzisz - dodasz wody i tak
będę zagniatał do dnia sądnego, a potem pewnie byś chciał znowu sypnąć
mąki, bo tym razem wody za dużo ci się chlapnęło. W międzyczasie okaże
się, że chleb jest bez smaku, bo objętość się zwiększy, a gdzie sól,
przyprawy, zaczyn ... Oj Adaś, nie mędrkuj, tylko rób jak trzeba.
Adaś:
Powolutku, aż do skutku ...
Józef: (zagniata)
Otóż to, Adaś, powolutku. Jak i ze wszystkim w życiu, tak i z chlebem.
Czas, Adaś, czas tu najważniejszy, nie przyśpieszysz, nie oszukasz. Już
myślisz, żeś podgonił, przechytrzył a tu zakalec, albo gnieciuch.
Adaś:
Albo przerośnięte ...
Józef: (zagniata, sapie)
Albo przerośnięte, za kwaśne, z bąblami powietrza w środku, jak ser
szwajcarski. Też niedobrze.
Adaś:
Jednym słowem - trzeba z umiarem.
Józef: (wyprostowuje plecy, kiwa głową, żeby dodał
więcej mąki)
Jak ze wszystkim. Podsyp trochę (Adaś prószy mąką, Józef zaczyna
zagniatać). A widzisz, będą z ciebie jeszcze ludzie. No, mąki
będzie dosyć. Teraz niech rośnie (formuje kulę, odchyla się do tyłu
prostując plecy, mówi do Adasia) Przykryj ściereczką, żeby ciepło
miało. O, moje krzyże, mówię ci, że przy tej robocie to nie ręce, ale
krzyże wysiadają.
Adaś:
A dlaczego nie kupi pan jakichś maszyn, żeby najcięższą pracę za pana
robiły?
Józef:
Maszyna nigdy tak nie wyrobi, tyle serca w to nie włoży. To przecież
ludzie mogą pójść do sklepu i tego maszynowego kupić, a wolą do mnie -
widać smakuje inaczej.
Adaś:
Tajna receptura, co?
Józef:
A żebyś wiedział. (siada na krzesełku, popija z butelki, ociera
grzbietem dłoni usta) Ach, tego mi trzeba było. Widzisz, czasem
dodasz szczyptę przypraw, ziół, - takich innych, co ich w przepisie nie
ma, a swoje zrobią, aromatu dodadzą, drożdże podpędzą, kolor pogłebią.
Adaś, my tu o fuszerce nie mówimy.
(otwierają się drzwi, wchodzi młoda kobieta)
Młoda Kobieta:
Dzień dobry panie Józefie, można bochenek razowego?
Józef:
A dzień dobry, Kasieńko, pewnie, że można (odwraca się do Adasia i
mówi) Podaj bochenek i przyjmij pieniądze, należy się 2 złote.
(Adaś podaje bochenek, bierze pieniądze, wkłada do
szuflady, ale młoda kobieta nie odchodzi)
Józef:
Coś jeszcze? A prawda ...
(przypomina sobie, podnosi się z krzesła, podchodzi do lady,
nachyla i nadstawia policzek. Młoda kobieta cmoka go w policzek, po
czym chichocząc wybiega z piekarni)
Adaś: (z zazdrością)
I tak za każdym razem. Kasieńki, Justynki, Zosieńki, Basie, Czesie. Pan
to ma tutaj słodkie życie. Chłopom też pan policzek nadstawia?
Józef: (siada znowu)
A coś ty zgłupiał! Co najwyżej rękę uścisnę. Zresztą chłopy tu, rzadko
zaglądają.
Adaś: (siada obok niego, po drugiej stronie stolika)
Ale jak pan to robi, Panie Józefie, czemu one wszystkie tak domagają
się tego całusa?
Józef:
Żeby tylko tego, Adaś! Mało jeszcze wiesz - o pieczeniu chleba. Ale
powiem ci, to mój osobisty czar, albo inaczej mówiąc dar natury, no
może ... no tak powiedzmy natury.
Adaś:
I one tak wszystkie na to lecą, młode i stare, śliczne i ... powiedzmy
mniej śliczne, bez różnicy?
Józef:
Różnica jest i to bardzo wyraźna, te ..., jak mówisz mniej śliczne,
więcej za chleb płacą (popija z butelki). Poziom płynów trzeba
wyrównać - no nie?
Adaś: (kręci z niedowierzaniem głową)
Coś tu mi nie gra, pan się nie gniewa, ale z tym osobistym czarem, ja w
to nie bardzo wierzę ...
Józef:
Nie chcesz wierzyć, to nie musisz, lustro w domu mam, wiem co masz na
myśli ...
Adaś:
Tylko bez obrazy, nie chciałem urazić ...
Józef: (pohamowuje Adasia ruchem ręki)
Ja nie mówiłem o osobistym wdzięku, fizycznej powierzchowności, nie
bądź Adaś takim materialistą. Ja mówiłem o wewnętrznym uroku,
metafizycznej sile przyciągania (Adaś przygląda się Józefowi z
niedowierzaniem, Józef zauważa to spojrzenie), a co myślisz, że jak
człowiek siedzi na takim zadupiu, to od razu nie czytaty, nie pisaty? A
Freuda ty znasz, no czytałeś jego psychoanalizy, jego spekulacje
dotyczące natury umysłu, jego psychopatologię życia codziennego?
Adaś:
Są to kompletne manowce nauki, interesujące teorie, które do niczego
nie doprowadziły, nie sprawdziły się. Każdy poważny człowiek traktuje
go i jego teorie z przymrużeniem oka. Tak samo jak Jung'a, czy
Schopenhauer'a. Naczytał się pan pewnie gazetowych, pseudonaukowych
głupot, z przeproszeniem, fikcji, nie opartej na żadnych podstawach
empirycznych, czy logicznych, nie wspominając już o naukowych
.... A poza tym, panie Józefie, niech się pan nie gniewa, ale jesteśmy
w piekarni, o czym my tu rozmawiamy ...
Józef:
I tu cię mam. Czyli wynika z tego, że filozoficzne czy naukowe dyskusje
prowadzić można tylko na uniwersytetach, w salach wykładowych,
salonach przy lampce koniaku? Tak? Garnitur - obowiązkowo, cygaro w
gębie - jeszcze lepiej. A jak spocony, zarobiony człowiek siedzi w
podkoszulku, przy piwie, to choćby wiedział dużo więcej od tych
wszystkich garniturowców, to - (kładzie palec na ustach) -
cicho sza, nie wypada, nie wolno. Adaś, czym oni cię karmią w tej
szkole.
Adaś:
Uczą logicznego rozumowania, postrzegania, wyciągania wniosków ...
solidnej analizy zjawisk ...
(wchodzi starsza, niezbyt urodziwa baba, Józef bez pytania
podaje jej chleb, nawet na nią nie patrzy, stale mówi do Adasia)
Józef:
I nie poznajemy nigdy istoty rzeczy, ale jedynie zjawiska, co powoduje,
że żyjemy w świecie iluzji.
(baba bierze chleb, Józef nachyla się nad ladą, baba całuje go
w policzek, Józef nie zwraca na to uwagi, mówi do baby)
Tak to, droga pani Augustyno, Adaś stał się wyznawcą Arthura
Schopenhauer'a, którego właśnie przed sekundą zrównał z błotem.
Należy się trzy złote. (baba wychodzi)
Adaś:
Nie sposób z panem dyskutować. Ale muszę jeszcze raz spytać, skąd u
pana te wszystkie przemyślenia, te ... analizy, ta wiedza, co by
nie mówić, rzuca pan nazwiskami i koncepcjami. Skąd to wszystko?
Józef:
Ciasto rośnie, a człowiek siedzi i czeka, więc co mam robić, pić na
umór - pewnie wtedy mieściłbym się w twojej koncepcji wiejskiego
piekarza. A ja (unosi w dłoni książkę, która leży na stole) -
sobie czytam. Dziesiątki, tysiące książek. Każdy świeży wypiek - kilka
świeżych rozdziałów, nowy dzień - nowa teoria. Chleb to dla mnie
powszedni.
Adaś:
Tym razem był za trzy złote.
Józef:
No co ty, nie przyjrzałeś się jej. Ale zerknij pod szmatkę, czy ciasto
urosło.
Adaś: (unosi ścierkę, patrzy na ciasto)
Może ze dwa razy.
Józef:
Czyli do roboty Adaś. (odkrywa ciasto, bierze nóż, przekrawa ciasto
na dwie części, unosi i pokazuje Adasiowi przekrój). Przypatrz się
na te wszystkie dziurki, jamki, otworki w cieście. Patrz, jedne duże
jak groch, inne jak soczewica - lubie to słowo "soczewica", bo to wiesz
Adaś, łatwiej napisać jak powiedzieć. A te znowu jak ziarna maku,
malutkie. I czego to tak? Hę, jak myślisz?
Adaś:
W jednym miejscu szybciej zachodziły procesy fermentacji niż w innym
...
Józef:
Czyli znowu opisujesz zjawisko. A teraz spróbuj Bergsonowskiego
intuicjonizmu, pęd życiowy - czynnik ewolucji twórczej, popycha te małe
żyjątka - czyli drożdże do walki o przetrwanie, tam w środku (waży
chleb w dłoni) prowadzona jest walka, zacięta wojna o drobiny cukru
- sacharozy. Kto ją wygra ? Co, jak myślisz?
Adaś:
Te, które są mocniejsze ...
Józef:
Nie, te które są sprytniejsze i szybciej przestawią się na wchłanianie
cukrów bardziej złożonych, wielocukrów. Prymitywne drożdże, które
potrafiły uruchomić swoją wyobraźnię i zauważyć, że skarbów tego ich (potrząsa
ciastem) wrzechświata może zabraknąć - te przetrwają. A poza tym
ciasto jest źle wyrobione i trzeba jeszcze nad nim popracować.
(rzuca ciasto na stół, łaczy obie części i zaczyna
wygniatać)
Józef:
Podsyp Adaś troszkę tych ziółek. (wskazuje głową na półkę) Na
górnej półce, pierwszy słoik od lewej. Tak, tylko uważaj, dokładnie
jedną łyżeczkę, bo one są jak perfumy, nie można przedobrzyć.
Adaś:
Dlaczego dopiero teraz dodaje pan te zioła, a nie na samym początku,
przy pierwszym wyrabianiu? Przecież lepiej by były wymieszane.
Józef: (wygniata)
To prawda, ale dłużej byłyby w obecności drożdży, a nie chcę, żeby te
wszystkie substancje co są w ziołach zostały rozłożone przez drożdże. I
tak dużo spustoszenia zrobi temperatura podczas wypieku, po co im
jeszcze dodawać ...
Adaś: (odstawia słoik)
Skąd pan to wszystko bierze, te przepisy, te dodatki?
Józef: (wygniata)
Praca empiryczna Adaś. Jak myślisz skąd ludzie wiedzą, że mąkę trzeba
pomieszać z wodą, dodać cukru, drożdży i jeszcze w piecu, czy na
ognisku wypiekać.? Co?
Adaś:
Z dziada pradziada .... Są przepisy, tradycje
Józef:
No tak, ale skąd wziął się ten pierwszy raz, pierwszy przepis na chleb?
Adaś:
To dochodzimy do dylematu, co było pierwsze - jajko, czy kura.
Józef:
Nie, to nie tak, albo był to przypadek, albo dociekliwość tego
pierwszego empirycznego twórcy. Zobaczył ziarno - ciężko pogryźć, no to
bach go kamieniem, jest coś w rodzaju mąki, ale też nie smakuje, taki
pył, puder, czort wie co, no to wody dolać, robi się papka, dalej bez
smaku ale trochę słodkawa, może na ogniu położyć i mamy pierwszy
podpłomyk.
Adaś:
Tego nikt nie dojdzie. Ale nie o to pytałem, chciałem wiedzieć skąd te
pomysły z ziołami, skąd te zioła?
Józef:
Przynosi mi taka jedna baba, mówią, że zna się na ziołach, urokach i
innych czortach. A to co przed chwilą sypnąłeś rośnie zaraz koło płotu
piekarni. Kiedyś urwałem listek, powąchałem, myślę sobie popróbuję.
Teraz regularnie suszę liście i korzeń, potem dodaję do chleba. Zwykły
chwast Adaś. Ma swoją nazwę łacińską, ale co ci po niej.
(Pojawia się urodziwa kobieta)
Urodziwa Kobieta:
Panie Józefku kochany, bochenek razowego poproszę.
Józef:
Już aniołku, (do Adasia), podaj tam bochenek.
(Adaś podaje, spogląda na Józefa i pyta)
Adaś:
Złoty pięćdziesiąt, tak?
Urodziwa Kobieta:
Co podrożał?
Józef:
Złotówkę Adaś (mówiąc to podchodzi do lady, nadstawia policzek)
Urodziwa Kobieta: (cmoka go ale jest niezadowolona)
Panie Józefku kochany ...
Józef: (wskazuje głową na Adasia)
Ręce mam ubabrane w cieście (znowu kiwa głową wskazując na Adasia),
rozumiesz Aniołku, innym razem.
Urodziwa Kobieta:
Pan nie wie czego potrzebuje kobieta.
Józef:
A wiesz co aniołku, to mi przypomniało taką opowieść z czasów bardzo
dawnych, z czasów Księcia Artura. Otóż właśnie ziemie Księcia Artura
zostały najechane i zagrabione przez sąsiadującego króla, a sam Książę
Artur uwięziony. Najeźdźca mógł go zabić, ale wzruszyła go młodość i
radość życia Artura. Postanowił darować mu życie, ale pod pewnym
warunkiem, że odpowie na jedno bardzo trudne pytanie. Na znalezienie
odpowiedzi miał rok czasu, a jeśli odpowiedź zadowoli Monarchę to
daruje mu życie. Domyślacie się jakie było pytanie? (nie czekając
na odpowiedź, wskazując na urodziwą kobietę) - Czego naprawdę chcą
kobiety?
Adaś:
No to ma przewalone, ja bym się powiesił.
Urodziwa Kobieta:
No też coś, to nie jest wcale takie trudne (przymila się do Józefa),
Józefku kochany...
Józef:
Widać było trudne dla Księcia Artura, bo rok minął, a on żadnej
rozsądnej odpowiedzi nie znalazł. Pytał księżniczki, i prostytutki,
zakonników i sędziów, ludzi mądrych i uczonych. Nikt nie potrafił
odpowiedzieć mu na to pytanie. W końcu pełen desperacji poszedł po
pomoc do pobliskiej wiedźmy, która znana była z olbrzymiej wiedzy, ale
także z olbrzymiej brzydoty.
Adaś:
No i ...
Józef:
No i wiedźma powiedziała, że zna odpowiedź na to pytanie, ale nie ma
nic za darmo. Chce poślubić Gawain'a, najbardziej nobliwego księcia,
rycerza Okrągłego Stołu, i przyjaciela Artura - w jednej osobie. Pat.
Adaś:
Szach, mat ...
Urodziwa Kobieta:
E tam, proste wyjście - ożenić się!, że też to nikomu do głowy nie
przyszło.
Józef:
Artur nie chciał skazać swojego przyjaciele na taką torturę, ale Gawain
dowiedział się o tym i postanowił ratować życie Artura za cenę swojej
wolności, pozycji, reputacji, dobrego gustu, jednym słowem za każdą
cenę. Ożenił się z wiedźmą. (spostrzega wpatrzone w siebie oczy
słuchaczy). Co tak patrzycie, to już koniec, uratował życie swojego
przyjaciela. Wiedźma powiedziała mu odpowiedź na to arcytrudne pytanie,
Artur przekazał ją Monarsze, a ten podarował Arturowi życie. Czyż nie
piękna, wzruszająca historia?
Urodziwa Kobieta: (pociągając ze wzruszenia nosem)
Piękna? - piękne to było wesele, te stroje, powozy ...
Adaś:
A odpowiedź, gdzie jest odpowiedź?
Józef:
Nie ma. Monarcha doszedł do wniosku, że jest to zbyt niebezpieczne dla
jego królestwa, aby taka prawda dotarła do uszu jego poddanych i szlus.
Adaś:
Czyli zażartował pan sobie z nas.
Józef:
Ale skądże, ja tą odpowiedź oczywiście znam (zwraca się do Adasia)
Teraz pan rozumiesz te wszystkie (nadstawia policzek urodziwej
kobiecie, ta znowu go cmoka), rozumiesz pan skąd to wszystko?
Urodziwa Kobieta:
Panie Józefku, pan taki mądry, taki uczony, może jednak (znowu się
wdzięczy)
Józef:
Ciasto gotowe, muszę do roboty ...
(Urodziwa kobieta wychodzi nadąsana, Józef wraca do wyrabiania
ciasta)
Adaś:
Nie mogę w to uwierzyć. Jak pan to robi? Jest pan jak jakiś magnes ...
Józef: (kończy wyrabianie, prostuje się, przegina
do tyłu plecy)
Co teraz w mesmeryzm zaczynasz wierzyć. W te gazetowe, niesprawdzone
bzdety. Wstyd mi za ciebie Adaś. No przykryj ściereczką, żeby ciepło
miało.
(siadają przy stoliku, popijają z butelek)
Adaś:
Właściwie to mi żal tego Gawain'a z pana opowieści, tak się poświęcić.
Józef:
Do tych informacji udało mi się dotrzeć, nie miał wcale tak źle.
Okazało się, że gdy wszedł do jej sypialni w noc poślubną, zobaczył
przed sobą przepiękną dziewczynę. Tak Adaś, wiedźma przez dwanaście
godzin była piękną kobietą, przez drugie dwanaście obrzydliwą pokraką.
Wiedźma pozostawiła Gawainowi decyzję, czy chce aby była piękną w
dzień, a straszną w nocy, czy na odwrót. Pomyśl Adaś co byś wolał.
Adaś:
O, tu już pan przesadził! W irracjonalne gdybanie to ja się nie bawię.
Józef:
Zaufaj memu oku i szkiełku, nikogo nie ma dokoła.
Adaś:
To na kolejną dyskusję się zanosi, o życiu ... Temat nie do
wyczerpania, nie do skończenia. Chyba mi pan nie powie, że wierzy w te
wszystkie, wiedźmy, czarownice, duchy i inne ...
Józef:
Raz tu jedna taka przyszła. W białych szatach, ruchy powolne, niby po
chleb, pewnie kiedyś skosztowała jeszcze za życia i jej posmakował.
Chciałem jej nawet podać bochenek, ale ja jej podaję, a bochen przez
ręce jej przelatuje i ryms o podłogę. Jej postać jak mgiełka zakołysała
się tylko ....
Adaś:
I mówiła, "Uuuuu". "A uuuuuuu" (Porusza się podnosząc wysoko
kolana, z rękami uniesionymi)
Józef:
Żeby teraz widział cię któryś z twoich profesorów. Zamiast sprowadzić
mnie na właściwe drogi racjonalizmu, powiedzieć o teorii powstania
życia, ułożyć w mojej głowie, że DNA to podwójna spirala, że nie mam
racji - ty skaczesz jak pajac. Przy tobie to nawet porządnie nie
można w duchy wierzyć.
( w trakcie mówienia wyjmuje spod stołu harmonię i zaczyna
grać, ale gra tak, że każdy może zaważyć, że symuluje granie - ledwo
muska klawisze harmonii, ma przymknięte oczy. Muzyka natomiast jest
prześliczna, Adaś naśladując ducha tańczy)
(Otwierają się drzwi i wchodzi ubrana na biało kobieta,
porusza się powolii, Adaś zastyga w bezruchu, Józef gra z przymkniętymi
oczami, postać przystaje przy ladzie i przygląda się grającemu)
Adaś:
Du ..., du ..., duchyyyy
(Józef nie zwraca uwagi)
Kobieta ubrana na biało:
Przepraszam, (na to słowo muzyka gwałtownie ustaje, Adaś powoli
wraca do normalnej pozycji) szukam kogoś, kto mógłby sprzedać mi
prawdziwy wiejski chleb. Wie pan, u nas w mieście takiego nie ma.
Powiedziano mi, że tylko u pana można ....
Przepraszam jeszcze raz, pan tak pięknie grał ...
Józef:
Ależ to ja przepraszam, nie usłyszałem, jak pani weszła. Jestem
właścicielem piekarni, chleb pani mówi (do Adasia), Podaj pani
razowy.
(Adaś podaje, spogląda na Józefa i mówi)
Adaś:
Dwa pięćdziesiąt.
Józef: (także przygląda się ubranej na biało
kobiecie, kręci głową, cmoka)
Taak, dwa pięćdziesiąt.
Kobieta ubrana na biało:
Mogłabym od razu popróbować. Jeśli to jest to, o czym myślałam, to
wezmę kilka bochenków.
(Józef przekrawa kolejny bochenek, który wziął z półki,
podaje jej kromkę, ubrana na biało kobieta smakuje, kładzie rękę
na piersi, zachwyca się)
Kobieta ubrana na biało:
Cudo, co za smak! Mam jeszcze jedną prośbę. Na pewno będzie mi jeszcze
lepiej smakował przy tej wspaniałej muzyce. Pan tak pięknie gra, upaja
wręcz swoim kunsztem. Dawno nie słyszałam czegoś tak cudownego. Proszę,
niech pan jeszcze coś zagra.
Józef:
Ależ nie, to nic takiego szczególnego. Nie chcę pani przeszkadzać w
jedzeniu. Pani zmęczona, a ja tu będę coś brzdąkał. Samouk jestem ...
Adaś:
Szefie, niech się pan nie da prosić.
Kobieta ubrana na biało:
Bardzo proszę, nalegam.
Józef:
No dobrze ... (siada ponownie na krzesełku, przymyka oczy i zaczyna
grać, ponownie symuluje, tylko gładzi rękami klawisze)
(Po chwili ubrana na biało kobieta zauważa, że coś jest nie
tak, przygląda się grającemu, nachyla)
Kobieta ubrana na biało:
Ale przecież to nie pan gra, pan nawet nie dotyka palcami klawiszy,
skąd ta muzyka?
(Józef wyraźnie zaskoczony patrzy na nią. Przez chwilę, nie
wie co powiedzieć. Jego dłonie nadal błądzą po klawiaturze nie
dotykając jej wcale. Rzewna melodia wypełniała pomieszczenie. W końcu
się odezwa:)
Józef:
To było moją tajemnicą, tajemnicą, aż do dzisiaj. Widzi pani, grając
nie dotykam klawiatury. (Ubrana na biało kobieta kiwa głową, Adaś
przestępuje z nogi na nogę)
Adaś:
Że też ja tego nie zauważyłem. To mi wygląda na jakieś sztuczki
Józef:
Nie chcę was zanudzać fachowymi terminami, ale to zaczęło się dość
dawno temu. Najpierw bóle głowy, ataki przypominające padaczkę. Potem
długotrwałe badania i w końcu okazało się, że w moim mózgu jest
nietypowy ośrodek, nagromadzenie komórek nerwowych. Ośrodek, który
można by nazwać - "ośrodkiem podkorowym gry zmysłowej". Tak, to dobra
nazwa. Widzicie, ja muzykę sobie wyobrażam.
Kobieta ubrana na biało:
Jak to?, to niemożliwe ...
Adaś:
Kolejne opowiadanko, panie Józefie, gdzie kończy się fikcja a zaczyna
prawda w tej piekarni.
Józef:
Fikcja, chciałbym, żeby tak było, ale niestety tak nie jest. Ten
niezwykle silny ośrodek w mojej głowie produkuje zupełnie nieznany
rodzaj energii, który poprzez moje dłonie przekazywany jest na
instrument. Ja gram wyobraźnią. Nikt nie byłby w stanie grać tak
pięknie uderzając palcami o klawisze. Zresztą samo uderzenie niesie już
w sobie pewne spustoszenie czynione muzyce, pewien dysonas, jest
sprzeczne z naturą harmonii dźwięków.
(patrzy na słuchających, szuka zrozumienia, mówi do ubranej
na biało kobiety)
Józef:
No, niech pani sobie wyobrazi, gdybym uderzył teraz w klawisze (to
mówiąc dwoma rękami naciska na klawiaturę. Rozległ się ostry, głośny
hałas) Czuje pani tę różnicę?
Adaś:
Ja nie czuję, ale słyszę (dłubie sobie palcem w uchu z bolesnym
wyrazem twarzy, ubrana na biało kobieta kiwa tylko głową)
Józef:
Grając wyobraźnią przelewam na podmiot usytuowany w pobliżu moich dłoni
samą treść melodii, głębię piękna niezakłóconą fizycznym elementem
dotyku. O ileż cudowniejsze może być takie dzieło stworzone samą myślą,
błyskiem idei, czystą wyobraźnią komórek ośrodka gry zmysłowej. Tu nie
chodzi tylko o harmonię. Proszę spojrzeć na ten obrazek (wskazuje
na obrazek wiszący koło drzwiczek do pieca)
(Adaś i ubrana na biało kobieta przenoszą wzrok, Adaś
podchodzi do obrazka, sciąga go ze ściany, kładzie na ladzie, oboje
nachylają się nad obrazkiem)
Adaś:
Dziwne, że nie zauważyłem go wcześniej, gdyż przykuwa wzrok
niewypowiedzianym urokiem barw. To nie jest obraz, który zwykło się
oglądać w muzeach czy w galeriach ...
Kobieta ubrana na biało:
On nie przedstawia właściwie niczego, poza gmatwaniną kolorów, świateł
i cieni. Ale trafia bezpośrednio w najbłębsze zakątki duszy, rozpala
wyobraźnię, wstrząsa dreszczem całe wnętrze wprowadzając je w rezonans
zachwytu.
Józef:
No sami widzicie. Czy myślicie, że mógłbym coś takiego namalować,
gdybym upaćkał powierznię płótna jakąś chemiczną formułą barwników? To
jest czysta wyobraźnia, przelana z moich dłoni, bezpośrednio na
nieskażone podkładem płótno. Czysta energia tworzenia, biochemiczny cud
komórek ośrodka gry zmysłowej. Tu (dotka palcem głowy), tu w
płacie skroniowym. Plątanina komórek i włókien, które czynią mnie
kaleką i mistrzem, ułomną kukłą i nieograniczonym bytem, szaleńcem i
geniuszem jednocześnie. Tu (dalej dotyka swojej głowy), tu, w
tej tkance tkwi sprawcza moc, tryska źródło intelektualnego uniesienia.
(spogląda na Adasia i ubraną na biało kobietę)
Józef:
Widzę, że mi nie wierzycie. To się wydaje niemożliwe? Prawda? Kłóci się
z naturalnym biegiem rzeczy, czyli nie istnieje. Nie ma mnie, nie ma
obrazu, muzyki, pani nie ma, nie ma nawet ciebie Adaś. Po co stawać
okoniem w nurcie codzienności. Zjawiska niezrozumiałe i niewyjaśnione
najlepiej wytłumaczyć ich brakiem. Zamknąć oczy, wyrzucić je z pamięci.
Tak jest bezpieczniej. Bezpieczniej dla wewnętrznego spokoju. Kto z nas
chciałby, aby dokonano w nim egzekucji "zdrowego rozsądku", wytrzebiono
podstawy dotychczasowego przekonania, rozpętano rewolucję względności
aksjomatów? A chleb?
Kobieta ubrana na biało: (zaskoczona)
Jaki chleb?
Józef:
No, jak smakował pani chleb?
Kobieta ubrana na biało:
Czyżby chleb też..?
Adaś:
Przecież sam widziałem, jak pan ciasto wygniata, krzyże masuje, zioła
dodaje (podchodzi do stołu, unosi ścierkę) O proszę rośnie,
drożdże robią swoje.
Józef: (kiwa z politowaniem głową)
A jak myślicie? Czy ta cała kompozycja smaku drażniąca kubki smakowe i
doprowadzająca je do ekstazy, czy ta mieszanina odczuć wyekstraktowana
moją wyobraźnia, wybuchem intelektu, twórczym uniesieniem komórek
ośrodka, czy to mogłoby być tak zwyczajnie zrobione tu na tym
drewnianym stole z mąki wyrwanej ciężarnym ziarnom, rozbitym i
znieważonym nieludzką siłą. Ileż w tym złości, rumoru, przemocy. Jak
pogodzić z wykwintnym smakiem zabójstwo dokonane na zarodkach życia
obecnych w jajkach, jak smakować może mleko siłą wyssane z krowich
wymion ... . Ileż w tym krzyku, skargi, gwałtu czynionego naturze.
Adaś:
To pański dotyk? Nie, nie wierzę! ... choć z kolei ...
rzeczywiście nie pozwalał mi pan wyrabiać ciasta, to muszą być pana
ręce ... Nie, nie wierzę...
Józef:
Zresztą co tu dużo mówić ... (spogląda na kobietę) Czy wyobraża
sobie pani ... Nie, to złe pytanie. Czy potrafi pani przekroczyć
granice wyobraźni i odgadnąć, co takie ręce przenoszące spójną energię
ośrodka gry zmysłowej, mogą zrobić z ludzkim ciałem, z ... ciałem
kobiety? Ta ekstaza, kosmiczne spełnienie. Tego nie da się porównać z
trzęsieniem ziemi.
(powoli zbliża się do ubranej na biało kobiety, unosi ręce)
Kobieta ubrana na biało: (cofa się gwałtownie)
Chwileczkę. Ja też wyjawię panu pewien sekret. (Józef
zatrzymuje się w pół kroku) Jestem profesorem neurobiologii.
Doktorat z fizyki przewodnictwa neurosynaptycznego, dwadzieścia lat
eksperymentów na mózgach zwierzęcych. Hipnoza i hipnoterapia - to już
bardziej moje hobby niż zawód. Czy to pana czasem nie wytrąciło z
równowagi?
Józef:
Wiedziałem, że w końcu mnie znajdziecie.
Adaś:
Znajdziecie, panie Józefie, co to znaczy?
Józef:
Adaś, to mój geniusz, po pierwszych badaniach, gdy wykryto u mnie ten
ośrodek, każdy chciał na mnie eksperymentować, nie miałem już wtedy
swojego życia, stałem się marionetką w rękach uczonych tego świata,
którzy próbowali udowodnić na moim przykładzie różne swoje teorie, a
każdy inną. ... Uciekłem.
Adaś:
I zaszył się pan tu, w tej małej wiejskiej piekarni, otoczony ludźmi,
dla których ważne było tylko czy chleb jest świeży i smaczny. Stąd ta
olbrzymia ilość wiedzy, ...
Kobieta ubrana na biało:
Albo oszustwo. Ta lekka wibracja w głosie, sugestywne nadużycie
terminów psedomedycznych i pseudonaukowych.. Tak, to może zrobić
wrażenie. Ale muszę panu powiedzieć, że nie słyszałam o "ośrodku
podkorowym gry zmysłowej". To jest zwykła bajeczka.
Józef:
Ech, współczesna nauka. Myślicie, że wiecie już wszystko. Nerobiologia
pełzająca na czworakach, w pieluchach ignoranctwa. Tak jak mówiłem,
jest to unikalne, nie wiem, może jeszcze ktoś ma ten swoisty
"feler", niedorozwój, lub błysk geniuszu. Myśli pani, że nieznajomość
zjawiska zaprzecza jego istnieniu?
Kobieta ubrana na biało:
Otóż nie. Są na świecie rzeczy, o którym nie śniło się waszym
filozofom.
Czasem trudno w nie uwierzyć, czasem nie da się w nie uwierzyć. Niczego
nie neguję a priori. To, że tutaj jestem jest właśnie dowodem, że
daleka jestem od bezmyślnego zaprzeczenia. Pewnie pan sobie nie
przypomina, ale jakieś dwa miesiące temu zatrzymała się u pana w
piekarnii córka mojej dobrej przyjaciółki. Sądzę, że usłyszała tą
niewątpliwie wspaniałą muzykę, tak jak i ja - pokosztowała chleba
i .... wysłuchała pana bajeczki. A potem - tak jak pan
powiedział - "cóż może zrobić z ciałem kobiety, ta energia, ekstaza,
ble, ble, trzęsienie ziemi". Zgadza się, ona ciągle jeszcze się
trzęsie. Tak, Marta jest bardzo podatna na hipnozę, bo może o hipnozę
tu chodzi. Choć nie sądzę, żeby pan celowo wprowadził ją w trans. Może
po prostu panu uwierzyła i chciała spróbować, może nie mogła się
oprzeć, bo przekroczyła tę wąską linię pomiędzy jawą, a bajkową
obietnicą płynącą z pana słów, może..
Adaś:
Niecelowa hipnoza geniusza piekarza (zastanawia się) hm, celowe
działanie ośrodka podkorowego (gestykuluje) przez ręce, (potrząsa
przecząco głową) to się po prostu kupy nie trzyma.
Józef:
Czy ja dobrze rozumiem? Czy pani mnie o coś oskarża?
Kobieta ubrana na biało:
Zrobiła bym to z wielką przyjemnością, ale Marta jest ciągle zachwycona
samym wspomnieniem tego co tutaj się wydarzyło. Ona nie wniesie żadnego
oskarżenia. Twierdzi, że nic nie działo się wbrew jej woli. Ma pan
pierwszego swojego wyznawcę, który śni o kolejnym przelaniu energii z
pańskiego ośrodka gry zmysłowej. A może jest takich kobiet
więcej?
Józef:
Nic pani nie rozumie.
Kobieta ubrana na biało:
A co tu jest do rozumienia. Naopowiadał pan bzdur - to nie
przestępstwo, wykorzystał pan dziewczynę - twierdzi, że sama chciała i
gotowa jest na jeszcze, chce tu znowu wracać, nie można jej w domu
utrzymać. Marta zerwała ze swoim narzeczonym, bogatym narzeczonym i
cała masa pieniążków nie wpłynęła na odpowiednie konto. A zerwała, bo
wszystko inne przestało się dla niej liczyć, wszystko inne było
nieporównywalne z tym przeżyciem, które ją spotkało i które trwa w niej
w dalszym ciągu. Postanowiłam sprawdzić co się stało, ale to co pan tu
opowiada, mówię panu to jest jakaś lipa.
Józef:
Proszę pani. Mogę panią zapewnić, że nic takiego nie miało miejsca.
Wiem, wiem, na razie pani nie wierzy. Wolałbym, żeby to się odbyło tak
jak pani powiedziała. Wyszłoby na to, że jestem kawał drania i tyle. To
by było nawet do przyjęcia. Nawet wolałbym to, niż prawdę.
Adaś:
Tak, to byłoby draństwo, panie Józefie.
Józef: (do Adasia)
Et tibi Brutus contra me?
(zwraca się do ubranej na biało kobiety, kładzie swoją rękę na
jej dłoni)
Nic takiego nie zaszło, pani po prostu nie rozumie.
Kobieta ubrana na biało: (wyraźnie zmieniona pod
wpływem dotyku, uspokojona i zachwycona)
Nie, nie, ja nic złego nie miałam na myśli. Pewnie ma pan rację, ja
przepraszam, że pana o coś takiego podejrzewałam. Teraz widzę wszystko
inaczej, w innej perspektywie, świat po prostu nabrał kolorów, (Adaś
stoi z rozdziawionymi ustami) kolorów życia, optymizmu (nachyla
się i całuje Józefa w policzek). Ja tu jeszcze wrócę, kto wie, może
się nawet przeprowadzę w tą okolicę. Marta miała rację. (rusza w
kierunku drzwi, w połowie drogi zatrzymuje się) Jak tu teraz
odejść...ale trzeba (wychodzi)
Adaś:
Nie, nieee, ja śnię, jak pan to zrobił, czyli jednak to nie jest żadna
lipa. No przecież, (podbiega do drzwi) weszła tędy, tak? Była
wściekła, tak? (podchodzi do lady) trochę chlebka, muzyki - ona
dalej wnerwiona, potem kładzie pan łapkę, i robi się aniołek. Panie
Józefie, z taką władzą to ja bym na pana miejscu, och!!!!
Józef:
Też nic nie rozumiesz. Ty nie wiesz jak to boli być geniuszem. Nie
mówię wcale o bólu fizycznym, mówię o samotności. Im więcej wiesz
bardziej jesteś samotny. Jak ogromnie samotnym musi być ktoś kto wie
wszystko. Ale ciasto rośnie, do roboty Adaś.
Adaś: (odkrywa ścierkę)
Urosło, urosło, rzeczywiście ładnie pachnie.
Józef:
Podaj foremki. (kraje nożem ciasto i wkłada do form, ugniata) Jeszcze
chwilkę niech rośnie, a ty Adaś rozgrzewaj piec.
Adaś: (podchodzi do pieca i przekręca przełączniki
w ścianie)
Już się robi szefie. Ale ja to bym na pana miejscu, uch....! Pan może
rzucić świat do swoich stóp.
Józef:
No a jak myślisz, co wybrał Gawain? Czy żeby wiedźma była brzydka w
dzień, czy w nocy.
Adaś: (wzruszając ramionami)
W dzień mógłby wstrętną wiedźmę ukrywać, przed oczami innych, a za to w
nocy miałby piękność tylko dla siebie. Mógł się napawać każdą minutą z
nią spędzoną. (po chwili)
Chociaż znowu byłoby fantastycznie móc cały dzień szczycić się taką
pięknością, bywać w salonach, widzieć ten zazdrosny wzrok
towarzystwa..., a noc jakoś tam przeboleć u boku wiedźmy
Józef:
Czyli nie wiesz. Nic dziwnego. Piec nagrzany? No to wkładaj chleby.
(Adaś na długiej łopacie ustawia formy i wsuwa do pieca,
pociąga nosem)
Adaś:
Ale zaczyna pachnieć (podchodzi do półki bierze słoik z ziołami,
które wcześniej dosypywał, czyta)
Levisticum officinale.
Co to znaczy? Pan dobrze wie co to znaczy! To jest po prostu lubczyk. I
pan to daje do każdego chleba! To chleb tak na ludzi działa, a nie tam
jakiś ośrodek podkorowy, jakiś tam urok osobisty.... No, teraz to już
pan przesadził.
Józef:
Wyobraź sobie, że gdyby każdy jadł taki chleb, dzielił się nim z
innymi, świat byłby lepszy. A może to nie jest zwykły lubczyk? (unosi
ręce, przygląda się im, patrzy na Adasia) - tylko roślina
wzmocniona energią mojego ośrodka ... Tak Adaś, to dopiero początek
mojej pracy, ale sam widziałeś, to już działa. Świat może być
przyjazny, wszyscy mogą kochać się nawzajem. To jest pierwszorzędna
metoda, bo kto teraz wierzy w zwykłe zielsko. Patrz tam pod płotem
rośnie. Adaś, wierzysz w to?
(Jeśli to możliwe - pod koniec pierwszego aktu zapach
świeżego chleba wypełnia widownię.)
Akt2: Lepiej nic już nie tłumacz ...
(Ładnie urządzony pokój. W głebi drzwi wejściowe. Na lewo
do kuchni. Po prawej stoi biblioteczka z dużą ilością książek.
Przed biblioteczką biurko, na nim papiery i telefon. Po lewej mały
stolik i kilka foteli. Pod ścianą szafka z telewizorem i radiem. Na
ścianie portret żony Edzia, kilka obrazów. Panowie dość dużo piją i w
miarę akcji są coraz bardziej weseli i pijani)
(dzwonek do drzwi)
Edek: (otwierając)
Nie mogę się skupić nad pracą. Cały jestem jakiś rozdygotany. Klara
wyszła i nie ma jej już cztery godziny. No popatrz jest już po
dwunastej w nocy.
Władek: (wchodząc)
Uspokuj się. Na pewno nic się nie stało. Że też ty zawsze masz takie
... czarne myśli!
Edek:
Dziękuję ci, drogi przyjacielu, że przyszedłeś o tak późnej porze.
Władek:
Żaden kłopot. Ja - stary kawaler, wolny człowiek, jakże bym mógł
odmówić przyjacielowi takiej przysługi i nie posiedzieć razem z nim
.... przy kieliszeczku dobrej wódeczki.
Edek:
A rzeczywiście. Siadaj, siadaj ... dobrej wódeczki mówisz. Jakoś z tych
nerwów wypadło mi z głowy, że kieliszeczek, dobrze by mi zrobił.
Doskonały pomysł. Widzisz, ty to potrafisz doradzić w potrzebie. (
idzie w kierunku biurka, wyciąga butelkę spomiędzy książek w
biblioteczce, tłumaczy się) No, muszę przed nią chować. Twierdzi,
że mi szkodzi. (rozgląda się, zagląda do szuflad) Ale gdzie
schowałem kieliszki?
Władek:
Ostatnim razem były za Lwem ... Tołstojem.
Edek: (sięga do biblioteczki za inną książkę)
Masz rację Władziu kochany.... Która to godzina? No patrz, dalej jej
nie ma.
Władek:
Jak mówią starzy detektywi - czy przed zniknięciem zachowywała się
normalnie?
Edek: (podchodzi do stołu, nalewa)
Najnormalniej.
Władek:
No to widzisz Edziu, nic się nie stało.
Edek:
Dobrze ci mówić.
Władek:
Oj bracie. No, na zdrowie! To cię rozluźni. Siadaj.
Edek: (wypija)
Zaraz, poczekaj, spakuję jeszcze to tłumaczenie (idzie do biurka)
Miało być na jutro gotowe, no i jest. Ale ja już dłużej nie mogę
traktować tej pracy poważnie ...
(podchodzi z kopertą i kartkami do stołu)
Władek:
A co się stało?
Edek:
Mam taki list jednego księdza do jego kolegi w Brnie. Kazał
przetłumaczyć najdokładniej. No to tłumaczę - "laska se ne wypina i ne
wydyma se".
Władek:
Co on chciał przez to powiedzieć?
Edek:
To jest z listu do Koryntian - Hymn o miłości - "miłość się nie obraża
i gniewem nie unosi". Na jakieś rekolekcje dla młodych małżeństw to
przygotowują, ale ja już dłużej nie mogę....
Władek:
Dlaczego? Żadna praca nie hańbi...
Edek:
Ale to się kłóci z moimi przekonaniami o ... moralności. No, gdzie ona
się podziewa? (zastanawia się) Zaraz, zaraz ....
Władek:
Co się stało?
Edek:
Pytałeś się czy ostatnio zachowywała się normalnie.
Władek:
No i ....
Edek:
Teraz sobie przypominam. Przed tygoniem, w windzie, wpatrywała się
przez całą drogę w takiego jednego ...
Władek:
W górę, czy w dół?
Edek:
No, prosto, w oczy...
Władek:
Ale czy winda jechała w górę, czy w dół?
Edek:
A co to ma za znaczenie?
Władek:
Dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Ale jak zgłosisz na policji
zaginięcie, to będą chcieli dokładnie znać czas tego zdarzenia,
rozumiesz?
Edek:
Ty to potrafisz pocieszyć.
Władek:
Nie, no, na pewno wróci lada moment.
Edek:
A wychodząc, niby przypadkiem się o niego (pokazuje ruch ramieniem)
... otarła, rozumiesz, o tak (jeszcze raz robi ten ruch) Teraz
widzę to, jakby się wczoraj wydarzyło.
Władek:
No to jesteśmy w domu. Nalej kieliszeczek ...
Edek: (nalewając)
Nie w domu, bo jednak jechała w dół.
Władek:
Hmmm, czyli ją podejrzewasz.
Edek:
Żeby aż tak ... to już nie wiem (wypija)
Władek:
Przypomnij sobie, może jeszcze coś się wydarzyło? Niby z pozoru bez
znaczenia, ale z perspektywy tego zniknięcia, nabiera, że tak powiem,
rumieńców.
Edek:
Może jeszcze, że teraz często wstaje w nocy, chodzi do kuchni i
podjada...
Władek:
A widzisz.
Edek:
Co mam niby widzieć?
Władek:
Nie, no nic.
Edek:
Coś jednak miałeś na myśli.
Władek:
Je za dwóch .... i tyle. Co niby miałem mieć na myśli? To się może
zdarzyć... w najporządniejszej rodzinie.
Edek:
Myślisz? Ty to potrafisz pomóc koledze, ale takie nerwy mnie teraz
wzięły, że ja (chwyta się za serce) ale bije, no,
normalnie łomocze...
Władek:
Czekaj zadzwonię do Karolka w końcu to doktor. (idzie do telefonu i
wykręca numer) Karolek? .... Tu Włodzio...., śpisz już?.... to
dobrze. Jestem u Edzia i Edziu mówi, że mu serce normalnie łomocze
..... Co? .... (zakrywa ręką słuchawkę i mówi do Edka) Karolek
mówi, że jak łomocze to nienormalne. Widzisz, mówiłem ci, że co doktor
to doktor. (mówi do słuchawki) Co? ... Klara nie wróciła do
domu ... Już jedziesz?... Sprawdź po drodze, czy jakiegoś wypadku nie
było ... (odkłada słuchawkę, mówi do Edka) Karolek mówi, żebyś
się nie denerwował.
Edek:
Dobrze mu mówić.
Władek:
Nie martw się. Karolek ma sprawdzić po drodze, czy nie było jakiegoś
wypadku ...
Edek:
Ochhhhhh!
Władek:
Co, gorzej?
Edek:
A jak ma być? Lepiej?
Władek:
Wiesz co, zadzwonię jeszcze do Adasia, on coś tam ma wspólnego z
policją ...
Edek:
Ochhhh!
Władek:
Adaś? Tu Władzio...., śpisz już?.... to dobrze. Jestem u Edzia i...
wiesz co? Klara nie wróciła do domu ... Chyba już z pięć godzin ... tak
....zachowywała się normalnie, tylko je po nocach .... Acha, już
jedziesz?... Co? Sprawdzisz po drodze czy wypadku ... No tak.
Tak, wódeczka. Buźka! (odkłada słuchawkę, mówi do Edka) Adaś
mówi, żebyś się nie denerwował.
Edek:
Już mi lepiej.
Władek:
To dobrze drogi przyjacielu. Nalej jeszcze kieliszeczek, a będzie ci
jeszcze lepiej. Ja ci to mówię. I tak powiadasz, słomiany wdowiec
jesteś?
Edek:
Nie, żebym narzekał. Czekaj przyniosę coś do jedzenia, tak o suchym
pysku nie będziemy pili (wychodzi i po chwili wraca z bochenkiem
chleba)
Władek: (spogląda na chleb)
I mówisz, że nie narzekasz. O chlebie cię tylko trzyma?
Edek:
Ale, jakim chlebie! Sam spróbuj. Coraz częściej wyjeżdża gdzieś tam na
wieś i przywozi potem po kilka nawet bochenków.
Władek: (próbuje)
No, no.... no ... coś .... no nie....! Takiego jeszcze nie jadłem.
(dzwonek, wchodzi Karolek)
Karolek:
No i co? Jak się czujesz?
Władek:
Musisz wypić karniaka za spóźnienie. (nalewa)
Edek:
Nic Karolku, już przestało. (Karolek podchodzi, bada mu puls)
Popatrz, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby na noc do domu nie
wróciła.
Karolek: (po zbadaniu pulsu)
Zdrowy jak koń.
Władek:
Proszę, co doktór, to doktór. Nie było żadnego wypadku?
Karolek:
Jeszcze nie, ale nigdy nic nie wiadomo. (wypija)
Władek:
Ale, że cię stara z domu wypuściła.
Karolek:
Powiedziałem, że do porodu. I tak o samym chlebie siedzicie?
Władek:
Edzio słomiany wdowiec, ale chleb rzeczywiście smaczny.
Karolek:
Podaj łaskawie kromeczkę i nalej jeszcze troszeczkę. (śmieje się)
Do rymu mi się powiedziało.
Edek:
No, gdzie ona się podziała? Tak jakoś pusto w domu ...
Władek:
Kwestia przyzwyczajenia.
Edek:
Mówisz? A jednak ... nie mogę ... zawsze wieczorem siedzieliśmy razem
na sofie, oglądaliśmy telewizję, tak bliziutko...ech....
Karolek:
Przestań już, .... Jak masz pusto, to trzeba nalać, prawda Władziu?
Nastaw teraz muzyczkę i ... nasze kawalerskie.
(Edziu nastawia muzykę, Karolek śpiewa razem z melodią)
Władek:
Widzisz Edziu, życie jest piękne i.... to jest najważniejsze, no daj
pyska
(całują się z dubeltówki)
(dzwonek do drzwi, Karolek śpiewając i idąc tanecznym
krokiem do drzwi krzyczy)
Karolek:
Ja otworzę, ja otworzę! (otwiera, wchodzi Adaś w mundurze SOK-isty,
salutuje)
Adaś:
Czołem panowie.
Karolek:
Czołem i całą głową. Karniak ci się należy.
Adaś:
Klara się odnalazła?
Edek:
Jeszcze nie. To już tyle godzin.
Karolek:
Sprawdziłem, nie było, żadnego wypadku. (nalewa) No karniaczek,
a dla mnie na którąś tam nóżkę
Adaś:
Ja zajrzałem do kostnicy, pracuje tam mój kolega
Edek:
Ooooch!
Adaś:
Ale niczego dzisiaj nie przywieźli. (wypija)
Władek:
No, czyli wszystko w porządku. Nie ma ciała - nie ma morderstwa, jak
mówią detektywi... (wypija)
Edek:
Ooooch!
Adaś:
O, nie zawsze. Czasem ciała nie da się znaleźć, albo nie da się
rozpoznać. Nic tu nie pomoże żadna, proszę was, nauka ani medycyna.
Władek:
No proszę.
Adaś:
Raz pamiętam. Ktoś tam leżał na szynach. Jak lokomotywa, mówię wam,
przypieprzyła, to mówię wam, nie było czego zbierać. Zwierzaki w lesie,
to o tak się objadały. Daj kromeczkę tego chleba i coś do popicia, żeby
mnie nie zatkało, bo potem mam czkawkę.
Edek:
Może i mi nalej troszkę. Klara często przytulała się do mnie ... nawet
w nocy.
Władek:
Och, jakie to romantyczne. (nalewa)
Karolek:
Romantyczne? Moja Jadzia to jest dopiero romantyczna. Wczoraj jak
wracaliśmy z opery, stanęliśmy na przejeździe kolejowym.
Adaś:
O której?
Karolek:
Koło jedenastej w nocy.
Adaś:
A, to pośpieszny z Krakowa miał jechać.
Karolek:
Mówię wam niebo rozgwieżdżone, pusto, cicho. Jadzia coś tak przysuwa
się do mnie na przednim siedzeniu. Ja rączki na kierownicy, a ona
proszę was .... (wypija)
Adaś:
Widziałem coś takiego na filmie, ale to nie był film dla dzieci...
Władek:
Daj mu skończyć (wypija)
Karolek:
...a ona kładzie mi ręce ... na ramiona, przytula się do mnie i mówi:
Wiesz Karolku, że to już rok od kiedy ze sobą chodzimy. Zmroziło mnie,
bo przecież powinienem jej zmienić olej...
Edek:
Jej?
Karolek:
No, mojej hondzie. Kupiłem ją w dniu kiedy poznałem Jadzię. Myślę,
kurcze, zatrze mi się ...
Władek:
Lepiej się nie żeń bracie, bierz przykład ze mnie.
Edek:
Gdzież ona mogła poleźć? (wypijają)
Adaś:
Znajdzie się, wróci.
Władek:
Edziu, a gdzie jej będzie lepiej. No, nalej jeszcze.
Adaś:
Ty się nie ożeniłeś i lepiej ci?
Władek:
Tego nie można rozpatrywać w kategoriach "lepiej", "nie lepiej". To
chodzi, bracie o .... instynkt samozachowawczy, o pryncypia wolności, o
brak rozczarowań
Karolek:
Moja by na taką logikę nie poszła.
Władek:
A widzisz. A ja ci mówię, że ożenić się, bracie, to jak pójść do
restauracji z przyjaciółmi. Zamawiasz to co chcesz, potem widzisz co
wzięli inni i żałujesz, że tego nie masz.
Karolek:
Jadzia woli operę. Restauracje jej nie biorą. Mówi, że nie ten sam
poziom.
Edek:
A na czym byliście?
Karolek:
"Zaczarowany flet". (unosi kieliszek) Na zdrowie!
Edek:
"Zahlastana fifulka"
Karolek:
Ani trochę!
Adaś:
Co?
Edek:
Odchylenie zawodowe, odruchowo przetłumaczyłem na czeski, nie, dłużej
nie mogę ...
Władek:
Ty to musisz się pilnować, bracie.
Karolek:
Lepiej nic już nie tłumacz ...
Edek:
Ja tak tęsknię za jej zapachem, oddechem, wszystkim ...
Adaś:
Nie przejmuj się tak. Znajdzie się. A jak nie, to znajdziemy ci inną.
Karolek:
Może po prostu się puściła.... no wiesz...
Edek: (podenerwowany)
Puściła! Karolku kochany, jak możesz tak mówić, znasz ją od dziecka.
Karolek:
Tak pamiętam. Odbierałem ją przy porodzie. Takie to było malutkie,
ciepłe, śliskie i (śmieje się) miała już włoski,.... wszędzie
....
Władek:
Niemożliwe.
Edek:
Tak, Władziu, możliwe. Rude włoski, mówię ci, wszędzie. Jak pomyślę o
jej rudych włosach, to zaraz mnie normalnie kładzie.
Adaś:
Jak to kładzie?
Edek:
To taka moja słabość. No kładzie mnie, rozumiesz, rozkłada na łopatki.
Totalne, romantyczne zakochanie. Gładziłem ją często po tych
rudziuchnych włoskach. O, jak ona to lubiała. Przewracała
się wtedy na plecy... unosiła nogi do góry (pokazuje rękami)
Adaś:
No to napijmy się pod te wspomnienia.
Edek:
No i co ja teraz zrobię? Przyzwyczaiłem się do niej. Kładła się na
moich kolanach, a ja tak gmerałem ją za uszkami. Miała takie mądre,
wielkie ślepia...
Karolek:
Edziu. Przyszła na nią pora i puściła się, jak każda zdrowa suka.
Spójrz prawdzie w oczy.
Edek: (zaczyna się śmiać)
Jak sobie przypomnę...,
Adaś:
Co Edziu?
Edek:
... że mam łaskotki
Władek:
O, to sprawa, dla naszego pana doktora.
Karolek:
Co ty? Jestem tylko weterynarzem.
Edek: (nadal śmiejąc się)
Ona mnie tak tym swoim jęzorem lizała po nogach, a ja mam gilgotki Ha,
haaaa (kładzie się ze śmiechu, płacze ze śmiechu) A ona tak
jęzorem
(Adaś porywa Władzia do tańca, tańczą z przytupem i głośnym
śpiewem)
(pukanie do drzwi, wchodzi policjantka).
Karolek: (idzie do drzwi w rytm tańca)
Ja otworzę, ja otworzę, tra la la...
Policjantka:
Kto jest właścicielem mieszkania.
Karolek:
Tra, la la.... Edziu, ta pani do ciebie
Edek: (podnosi się, krztusząc się - nie wiadomo czy
się śmieje, czy płacze)
Tak słucham szanowną panią.
Policjantka:
Sąsiedzi zgłosili, że panuje tu straszny hałas i nie mogą spać
Władek: (nadal tańcząc z Adasiem)
Jakby pani przytrafiła się taka tragedia, to też by pani nie spała.
Edek:
Po pierwsze - nie sąsiedzi, tylko ta stara jędza, co trzyma ucho zaraz
przy ścianie i podsłuchuje. Po drugie - jak mam słuchać muzyki skoro
jestem przygłuchy.
Policjantka:
W dzień proszę pana, w dzień proszę słuchać. Czy pan wie, która jest
godzina?
Edek:
A czego mam nie wiedzieć? Już po drugiej....
Policjantka:
Proszę o przyciszenie muzyki. I jeśli jeszcze raz będę musiała
interweniować to ...
(Edek przycisza muzykę)
Karolek:
Ale teraz muzyka jest za cicho pani władzo, ja nie czuję rytmu.
La...la..la (zaczyna sam głośno śpiewać)
Policjantka:
Proszę o spokój. Panowie jesteście pijani.
Władek:
A co? Nie wolno nam. Jesteśmy w prywatnym mieszkaniu, dorośli ludzie
... i możemy robić co nam się żywnie podoba.
Policjantka:
Ale proszę zachowywać się cicho. Obowiązuje cisza nocna. (mówi to
głośno)
Adaś: (odchodzi od Władka z ukłonem, podchodzi do
policjantki)
To czego pani krzyczy?
Policjantka:
To ile tego już wypiliście? Hmmm. Co to za spelunka?
Władek: (podchodzi do policjantki)
Jaka spelunka. Jesteśmy w mieszkaniu magistra od czeskiego i tłumacza
zaprzysięgłego... laska się nie wydyma i tak dalej... Jak to było
Edziu?
Edek:
(zrezygnowany Edziu macha ręką)
Ej, daj spokój.
Władek:
I zalewamy mu robaka, żeby się tak nie przejmował tym zaginięciem...
Policjantka:
Jakim zaginięciem
Karolek:
No właśnie, Edziu miał do pani dzwonić, ale pani przyszła tak bez
uprzedzenia. A czy to ładnie tak przychodzić bez uprzedzenia do kogoś w
środku nocy i się tak głośno zachowywać?
Adaś:
Przecież sąsiedzi śpią proszę pani. Władza jest bezduszna.
Policjantka:
Jakiego zaginięcia.
Edek:
No, moja Klara wyszła z domu i do tej pory nie wróciła.
Policjantka:
Kiedy wyszła?
Edek: (pijany)
Koło tej, no ... może było koło siódmej.
Policjantka:
Ale jak dawno? Ile dni temu?
Władek: (lekko się zataczając)
A może pani pozwoli kieliszeczek?
Policjantka:
Nie mogę. Jestem na służbie.
Adaś: (dziarsko)
A ja jestem przed służbą - to wypiję.
Policjantka:
Jak dawno to się stało?
Edek: (mówi pijanym głosem do końca przedstawienia )
Co?
Karolek: (grożąc Edziowi palcem, przerysowuje
gesty, jest pijany i tak do końca przedstawienia)
Edziu nie utrudniaj śledztwa. Pani pyta kiedy się ta suka puściła?
Policjantka:
Proszę się nie wyrażać. Ile dni temu? Tydzień? Dwa?
Edek:
E, nie. Dzisiaj.
Policjantka:
Panie, co pan mi tutaj opowiada. Zaginięcie jest dopiero po 24
godzinach. Pewnie sobie poszła do znajomych i wcale jej się nie dziwię.
Władek: (pijanym głosem, konfidencjonalnie)
Tydzień temu, to ona, patrzyła na takiego jednego w windzie i nawet się
o niego ocierała. I to jak winda, proszę sobie wyobrazić, w dół
jechała.
Policjantka:
Co to ma za znaczenie. Czy w górę, czy w dół.
Edek:
Nie mówiłem. (po chwili z rozpaczą w głosie) Moja kochana
Klara. (Próbuje sobie nalać z buteki, ale butelka jest pusta)
Pusto, (wytrząsając ostatnie krople) Całkiem pusto. (odchodzi
na bok szuka w biblioteczce za książkami kolejną butelkę)
Adaś:
Biedny Edziu, jak on cierpi.
Władek:
A na dodatek teraz wstaje i je po nocach.
Policjantka:
Kto?
Władek:
No, Klara. Idzie w nocy do kuchni i je. Tak było przed samym
zniknięciem. Czy to nie poszlaka?
Adaś: (podpitym głosem już do końca)
A pani nie głodna? Bo słyszałem, że pić się pani nic a nic nie chce.
Mamy pyszny chlebek.
Policjantka:
Nie, dziękuję.
Władek: (przeciąga słowa, przerysowuje gesty mocno
podpitym głosem - już do końca przedstawienia)
Nalegam. W imię dobra śledztwa.
Policjantka:
No..., dobrze kromeczkę. (gryzie kawałek) Co za aromat?
Adaś:
Coś do popicia? (Policjantka daje gestem ręki znać, że nie chce)
Ja mam, proszę panią czkawkę jak nie popiję.
Karolek:
Zatka panią tak na sucho. Ja, doktór to pani mówię.
Adaś:
No, pani władzo. Doktór kazał popić.(próbuje nalać, ale butelka jest
pusta, podnosi z podłogi inną butelkę) Proszę potraktować to jak
lekarstwo.
Władek:
To co, nie chce pani rysopisu?
Policjantka: (wypija, pod czujnym okiem pozostałych)
Ale, nie ma jeszcze mowy o zginięciu. Po co rysopis?
Edek: (szukając butelki)
No, gdzie ona jest? No, gdzie ona jest? Musi gdzieś tu być ...!
Władek:
No słyszy pani jak on cierpi? Proszę to zrobić dla Edzia. On się tak
martwi. Nie musi pani nikogo szukać, my mu znajdziemy inną, ale rysopis
niech pani spisze...
Policjantka:
No dobrze. (gryzie kolejny kęs chleba) Jakoś nie wiem czemu,
lubię was chłopaki.
(Edziu wraca z butelką)
Policjantka:
Chciałam, proszę pana spisać rysopis. Tak na wszelki wypadek.
Władek:
Przezorny zawsze ubezpieczony. (szeptem) Niech go pani spyta o
kolor włosów, to go zawsze kładzie.
Policjantka:
Jaki jest kolor jej włosów?
Edek: (Edzio, siada gwałtownie, zaczyna chlipać,
.....Władzio daje znak ręką "nie mówiłem")
Rudy, już od urodzenia i to na całym ciele. Proszę nie mówić o jej
włosach, bo to mnie kładzie.
Karolek:
A jak Edzio gmerał ją po futerku, to przewracała się na plecy i nogi
podnosiła do góry. (robi rękami odpowiedni gest)
Władek:
Czy to nie jest czasem znak szczególny? (robi ten sam gest)
Policjantka: (speszona)
Niektóre w taki szczególny sposób reagują, proszę pana, ale żeby to był
znak szczególny.... zresztą jak go sprawdzić?
Adaś:
To prawda. Ona mogła tylko na Edzia tak reagować.
Władek:
Ma pani gilgotki?
Policjantka:
Co?
Władek:
Ja tu jestem od zadawania pytań! (śmieje się) Heee, nabrałem
panią.
Karolek:
Bo Władziu ma łaskotki, proszę panią, i jak Klara lizała go po nogach,
to go normalnie skręcało ze śmiechu ...
Adaś:
Ja nie wiem, czy ja mam łaskotki, ale jakby mnie tak ona tym mokrym
językiem, chlast, chlast...No, nie wiem, czy bym się opanował.
Policjantka: (wachlując się dłonią)
Może mi pan jeszcze nalać .... Ale, że panowie tak o tych sprawach
między sobą rozmawiają.
Władek:
Na tym polega przyjaźń, proszę pani. Typowa męska przyjaźń.
(otwierają się drzwi i wchodzi Kobieta ubrana na biało,
trzyma siatki z chlebem, przygląda się towarzystwu)
Kobieta ubrana na biało:
A co to za cyrk?
Policjantka: (wstaje, podchodzi do niej)
Nie wiem o jakim cyrku pani myśli, ale jak mawia mój szef: "Nie mój
cyrk i nie moje małpy". Hi...hi... Co, przefarbowała pani włoski.... ?
Kobieta ubrana na biało:
Czy coś się stało?
Edek: (łapiąc się za głowę)
Ale to nie o nią chodzi.
Policjantka:
Mąż myślał, że pani zaginęła. Chciał zgłosić na policję.
Kobieta ubrana na biało:
Biedny Edziu. Pojechałam tylko po chleb i jakoś tak się zasiedziałam u
piekarza. (poprawia uczesanie i ubranie)
Policjantka: (znacząco się przygląda)
U piekarza? W starym piecu diabeł pali. No nieźle, nieźle. Taki
tik, mówi pani - na plecy i (pokazuje rękami) do góry. Chyba,
że to nie o panią chodzi, a pani mąż poszukuje innej kobiety.
Kobieta ubrana na biało:
A o kogo może chodzić? Pewnie, że o mnie, jestem w końcu jego żoną. Jak
może nie o mnie chodzić.
Policjantka:
No, chłopaki, zguba się znalazła. Jak będziecie jeszcze raz kogoś
szukać, to dajcie mi znać, jakoś was polubiłam. Buziaki, cium (podchodzi
po kolei do wszystkich i całuje się z nimi na pożegnanie) Słowo
daję, polubiłam was (patrząc na Kobietę ubraną na biało) No,
no.... (wychodzi)
(Kobieta ubrana na biało patrzy na Edzia wymownie, grozi mu
palcem)
Kobieta ubrana na biało:
Co to ma niby znaczyć?
Edek:
Ale...., kochanie...!
Kobieta ubrana na biało:
Lepiej nic już nie tłumacz (wyciąga bochenki chleba i kładzie na
stole) I tak was wszystkich kocham.
K U R T Y N A
Wszystkie prawa zastrzeżone.
|